W małym, amerykańskim miasteczku popełniono zbrodnię. Nieznany sprawca zakatował młodą prostytutkę Laurę, a jej ciało odnaleziono rankiem w porzuconym samochodzie. Rozpoczyna się śledztwo, opowiadane z perspektywy podejrzanych mężczyzn, którzy – traf chciał – korzystali ostatniej nocy z rozkosznych objęć kobiety. Mord ociera się o zbrodnię doskonałą, stąd wszyscy pozostają w kręgu podejrzeń. Ich dotychczasowe życie, dalekie od norm moralności, pozwala przypuszczać, że zrobili to w pojedynkę lub razem. Są karciarzami, karykaturami cuchnących i złych macho. Scenerię śledztwa wypełnia tytułowy bar „Babylon”, pobliski burdel z rezolutną burdelmamą, po cichu przemykają brudni Meksykanie, purytańskie kobiety w szlafrokach i papilotach snują opowieści o porządnym, rodzinnym życiu. Nic dodać, nic ująć – prześmiewczo potraktowana klasyka amerykańskiego kryminału, z którego wyrastali i Eastwood, i Tarantino.
„Bar Babylon” autorstwa młodego dramaturga Radosława Paczochy karmi się naszą chorobliwą żądzą kryminalnych zagadek, które – jak zauważa autor – wyparły niegdysiejsze mity. W mitach z rąk bogów ginęli herosi, w popkulturze podejrzane typy zarzynają łatwe ofiary. Pozornie w kryminalnej zagadce chodzi o jedno: kto i dlaczego zabił? Ofiara, zwłaszcza prostytutka, jest ledwie pretekstem. Sprawca, pozostając nieuchwytny, rzuca ludzi w kłębowisko domysłów, podejrzeń i strachu zagłuszanego kłamstwem. Cokolwiek człowiek uczynił, czegokolwiek nie zrobił, zawsze powinien mieć alibi. W przeciwnym razie może stać się podejrzanym typem – brakującym elementem kryminalnej układanki.